Rano. Jeden telefon, za drugim, w międzyczasie próba ogarnięcia dziecka i innych przyziemnych rzeczy takich jak śniadanie, prysznic, kawa i tym podobne. I niby nic w tym dziwnego, w końcu jesteśmy kobietami, a te wiadomo że są wielozadaniowe. Ogarnę przecież, kto jak nie ja. Problem polega na czym innym. Na tym, że wszystkim wokoło się wydaje, że mają prawo od samego rana, kurcze że w ogóle mają prawo za każdym razem gdy ze mną rozmawiają obarczać mnie pretensjami o całe zło tego świata. Ja rozumiem, człowiek potrzebuje się wygadać, ja też. Nie ukrywajmy jednak, że jeśli podczas takiej rozmowy czujesz jak ciśnienie Ci skacze do przysłowiowych dwustu, rośnie w Tobie złość i czujesz, że ból zaraz rozsadzi Ci głowę to jest coś nie tak. Masz wyrzuty sumienia, że po raz kolejny mówisz, że musisz kończyć rozmowę często podając wyssane z palca powody, wiesz, że kiedyś nawet takich rozmów będzie Ci brakować, ale…
No właśnie ale ile było już takich dni zepsutych przez takie właśnie rozmowy. Fajnie, że ktoś się wygada, wykrzyczy co mu na leży na sercu i być może złość czy frustracja mu przejdzie, tyle tylko że ja z tym zostaje, z tą negatywną energią. Nie potrafię się jej pozbyć przez większość dnia, a że w końcu te negatywne emocje muszą znaleźć ujście to obrywa się niewinnym.
Naprawdę nie zawsze muszę mieć czas, siłę czy ochotę na wysłuchiwanie żali czy „dobrych rad”. Czasami nie ogarniam sama siebie, swoich problemów i życia, czasami jestem tak zmęczona, że przytłaczanie mnie problemami czy pretensjami innych oznacza dla mnie totalny nokaut, po którym naprawdę ciężko się podnieść.
Czasami czuję się właśnie jak taki śmietnik, do którego wrzuca się wszystkie odpady i odchodzi, a ja później sama muszę ten śmietnik opróżnić…
To nie tak, że jestem egoistyczną zadufaną w sobie babą, która nie docenia tego, że ma wokół siebie kochających ludzi. Kocham, szanuję i ich potrzebuję, ba nie wyobrażam sobie bez nich życia! Czasami po prostu potrzebuję więcej zrozumienia i dobrej energii żeby móc zadbać o dobre relacje między nami…