Moja odporność, a raczej jej brak to temat rzeka, coś co towarzyszy mi od dziecka. Przechorowałam wiele, ciągle coś. Gdy byłam dzieckiem rodzice zdecydowali się więc na zakup jakieś wtedy mega drogiej szczepionki na odporność którą to poleciła jakaś mądra głowa zwana lekarzem (wtedy podobno byli lepsi lekarze, tak do dzisiaj powtarza moja Mama 😉 )
Tak czy inaczej po rzeczonym szczepieniu podobno chorowałam dużo mniej. No ale jak wszystko inne i działanie takiej szczepionki jest ograniczone czasowo. Także po kilku latach moja odporność wróciła na swoje tory, czytaj znowu czepiały się mnie te wszystkie jesienno zimowe wirusy, bakterie i inne żyjątka, które mają moc położenia człowieka do łóżka na dłużej niż jedna noc. No i tak bujam się z tym moim chorowaniem do dzisiaj. Najgorsze to ze moje kochane dziecko odporność odziedziczyło po mamusi, w sensie z momentem nadejścia jesieni, zimy zaczyna się u nas koszmar chorowania. Kaszel, katar, gorączka towarzyszą nam niemalże cały czas w większym bądź mniejszym natężeniu. Próbujemy różnych sposobów, medycyna tradycyjna, zioła, homeopatia i wiele innych. A słuchanie lekarzy, że to normalne, że dzieci chorują często i nie jest to jakiś szczególny powód do zmartwień działa już na mnie jak płachta na byka! No bo wiadomo, jak choruje dziecko to choruje cała rodzina. I bynajmniej nie mówię tutaj o współodczuwaniu i przeżywaniu złego samopoczucia dziecka {chociaż to też), a o tym, że wszystko zostaje w rodzinie nawet, a może zwłaszcza wirusy. I tak krąży to dziadostwo od jednego do drugiego przez te kilkanaście tygodni w roku.
Tak więc Młodego w większym bądź mniejszym stopniu znowu trzyma tak już z półtora miesiąca. Katar, kaszel, kichanie, zapalenie spojówek…czyli do wyboru do koloru…co kto woli!
Ale żeby nie było mu przykro to i mnie przeorało tym razem i to porządnie, chora, w bólu od jakiś trzech tygodni… Było ciężko, kurde naprawdę było do dupy!
Zaczęło się od zwykłego przeziębienia, takiego w miarę do ogarnięcia. I wszystko byłoby ok gdyby na tym się zakończyło. Ale nie! Jeszcze dobrze się tego przeziębienia nie pozbyłam a złapała mnie grypa żołądkowa. Ja pie****e to była jakaś totalna masakra. Wiadomo to nigdy nie jest przyjemne, ale to co się ze mną działo uwłacza godności człowieka. To było coś czego przez bodajże 2 dni nie dało się ogarnąć w żaden sposób. Przez kolejne 3 dni było tylko trochę lepiej. Tak jakby mój organizm chciał mnie ukarać za kilka lat zaniedbań…
Tak sobie wtedy pomyślałam. I chyba miałam rację, bo nie czekając aż się do końca z tego wykaraskam jakieś cholerne małe żyjątka zaatakowały ponownie z jeszcze większą siłą! Tym razem gardło.
Powiedzmy sobie szczerze ból brzucha/żołądka czy gardła to dla mnie ból z rodzaju tych trudnych do zniesienia. Tym razem gardło bolało mnie tak, że zbierającą się ślinę wypluwałam bo nie byłam w stanie jej przełknąć, o jedzeniu mogłam zapomnieć. Przez kolejne dwa dni co najwyżej wmuszałam w siebie jakieś picie czy to ciepłe czy zimne połykając jednocześnie i tą wodę i łzy bólu..
Jak poszłam do lekarza to biedny aż sobie westchnął na widok mojego gardła i zapytał czy ja widziałam je w lusterku. Pewnie, że chciałam sprawdzić jak to wygląda ale nawet próba szerszego otwarcia buzi kończyła się przeszywającym bólem. Czułam się jakbym miała otwartą ranę, którą ktoś posypuje solą albo polewa kwasem.
Mieszankę leków przeciwbólowych, psikań do gardła, słodkich cukierków, tabletek do ssania, płukanek do gardła i przepisanego antybiotyku w ciągu tych dwóch czy trzech dni zrobiłam sobie taką, że mój żołądek który jeszcze nie doszedł do siebie po tej jelitówce zaczął znowu wariować. Po trzech dniach nie byłam w stanie połknąć nawet witamin, tak jakby moje ciało mówiło „nie ma mowy, żadnych prochów, więcej tego dziadostwa nie przyjmę” Antybiotyk dalej w siebie wmuszam zgodnie z zaleceniem lekarza, a to po to żeby mieć pewność, że żadne to dziadostwo do mnie nie wróci.
W skrócie czuję się tak przeorana przez ból jaki temu wszystkiemu towarzyszył, że jak to ostatnio stwierdziłam byłabym w stanie zjeść g*w*o jeśli tylko ktoś by mi powiedział, że to pomoże.
Także jeśli ktoś z Was ma jakieś sprawdzone sposoby podniesienie swojej odporności i radzenie sobie z chorobami to bardzo proszę podzielcie się swoimi pomysłami 🙂
Zdrówka dla nas wszystkich!