No właśnie 9 godzin snu i człowiek budzi się o 5 rano, grubo przed budzikiem, wyspany, pełny energii i chęci do działania.
I nie, nie chodzi o to, że nagle zaczęłam lepiej organizować sobie czas czy pojawił się tabun ludzi do pomocy. Nic z tych rzeczy. Po prostu dzień wcześniej wieczorem padłam….siadłam na kanapie, przykryłam się kocem i usnęłam. Mój organizm stwierdził, że nie ma mowy, nic więcej tego dnia już nie ogarnę!
Rano pierwszy raz od niepamiętnych czasów czułam się wypoczęta i zadowolona. Z marszu wzięłam się za prasowanie, które straszyło od kilku dni, wstawiłam pranie, posprzątałam kuchnie (po moim gotowaniu więc było co sprzątać), wyszykowałam dziecko do szkoły, zjadłam śniadanie, ogarnęłam siebie (a tutaj wiadomo jest co ogarniać), podszykowałam obiad, a wszystko to w dobrym nastroju i bez nerwów jak to zwykle bywa zwłaszcza rano o tak wczesnej porze…
Nawet kawa nie była mi jakoś szczególnie potrzebna, w sensie nie po to żeby się obudzić, a raczej dla smaku i nie od razu po otwarciu oczu a gdzieś tam później w międzyczasie…
Nie wyprowadziły mnie nawet z równowagi poranne fochy Oskara, nawet na to miałam cierpliwość, co jest jakby taką kropką nad i potwierdzającą tezę, że dobrze jest się wyspać i odpocząć (tak wiedziałam o tym i wcześniej ale przecież wiadomo nie ma czasu, nic samo się nie zrobi)!
Zaraz po tym dowiedziałam się zupełnie przez przypadek, że najlepszy i najbardziej wartościowy sen jest wtedy gdy trwa 3 godziny bądź ich wielokrotność… I pomyśleć, że kiedyś wmawiałam sobie, że te 5 godzin snu to minimum, po jakim jest ok, czuję się dobrze. Ktoś by powiedział, że 12 godzin to takie minimum (no chciałabym, serio! )
Czasami nawet się zdarza, ale tak rzadko, że szybko o tym zapominam.
Jeszcze inni śpią do momentu, kiedy się po prostu nie obudzą….ZAZDROSZCZĘ ale tylko czasami, bo z moich obserwacji wynika, że większość tych ludzi po prostu nie ma ciekawszych i bardziej rozwojowych zajęć, albo są zbyt leniwi żeby zrobić coś pożytecznego ze swoim życiem! Tylko garstka z nich pozwala sobie na takie „szaleństwo” bo mimo, że są bardzo zajętymi ludźmi to mają też takie możliwości, pomijam tutaj również osoby schorowane bo to już inna bajka.
Wypadałoby tylko postarać się o to, abyśmy byli na tyle świadomi siebie, swojego zmęczenia żeby w porę na nie reagować dobrym odpoczynkiem. Nie czekać na to, aż to zbuntowany organizm zacznie przejmować nad nami kontrolę! Lepiej posłuchać go i dogadać się z samym sobą wcześniej kiedy możemy jeszcze poprawić swoją jakość życia bez lekarzy, terapeutów i garści tabletek. Kiedy my sami i nasza rodzina nie ponoszą jeszcze daleko idących i często nieodwracalnych konsekwencji tego, że o siebie nie dbamy. Pranie, prasowanie, praca, to wszystko jest mniej lub bardziej ważne, ale nie najważniejsze.
Dajmy sobie też pomóc albo mówmy głośno o tym, że tej pomocy potrzebujemy. Naprawdę nie wszystko musimy dźwigać na swoich barkach, ba…nawet nie powinnyśmy!