Od rana czuję jakiś niepokój, mam tak czasami, niby nic się nie dzieje, a czuję jakby całe moje ciało było w gotowości na przyjęcie jakiegoś niewidzialnego i bliżej nie określonego ciosu.
No ale nic, codzienna rutyna, wstać, prysznic, obudzić dziecko, przygotować śniadanie, wyszykować do szkoły…
Wszystko zrobione, jak zawsze w biegu, jak zawsze plan wcześniejszego wyjścia z domu tak żeby po odstawieniu dziecka do szkoły nie spóźnić się do pracy nie wypalił, no trudno.
Jestem już w tej pracy, na szczęście nie szczególnie zajęta aż tu telefon. Patrzę, dzwoni Dzidek. Nie powinnam odbierać telefonu przy klientach ale ten intuicja kazała mi odebrać. No i na pytanie czy to coś pilnego słyszę, że tak i żebym zadzwoniła do szkoły, bo ma od nich nieodebrane połączenie no i żebym oddzwoniła i dowiedziała się o co chodzi.
Jeśli wydawało mi się, że tego ranka moje ciało było spięte, to faktycznie tylko mi się wydawało!
To co w tym momencie się ze mną działo ciężko opisać słowami. Nogi jak z waty, ręce drżą, w głowie taka gonitwa myśli że śmiało mogę powiedzieć, że w przełożeniu na zawody to poziom mistrzowski. No i ta jedna najważniejsza co się stało z synem. Przecież rano czuł się dobrze, przecież wszystko było ok. Może złamał rękę, może zasłabł. Oczami wyobraźni już widziałam karetkę, która jedzie po moje dziecko… A na dodatek ja nie mam żadnego połączenia ze szkoły, dlaczego nie dzwonili do mnie?!
Drżącymi rękami wybieram numer do szkoły, przełączam cyferki przeklinając w myślach te cholerne automaty mówiące, że jeśli chcę dodzwonić się do tego działu to mam nacisnąć cyferkę 3, a jak znam numer wewnętrzny to najlepiej żebym go wystukała na klawiaturze telefonu… No żesz ja pier…papier!
Ok, dodzwoniłam się, odbiera Pani o miłym głosie, mówię jej, że dzwonili do partnera i co się stało z dzieckiem? Nie czy coś się stało, ale od razu co!
Na to pani spokojnym głosem mówi, że tak owszem dzwonili i że już podaje do telefonu koleżankę i ona wytłumaczy mi o co chodzi. Myślę sobie, serio?! Czuję jak cała drżę i że za chwilę autentycznie pogotowie będą wzywać do mnie!
Pani mi mówi, żeby się nie martwić, że właściwie to dobra wiadomość! Ja nagle myślę, ale że co moje dziecko przez jakąś akcję, o której jeszcze nie wiem stało się superbohaterem czy o co chodzi?
Pani do mnie, że ktoś na placu szkolnym znalazł kartę płatniczą z banku z danymi mojego męża i odniósł do szkoły i teraz bezpieczna leży sobie w biurze i jak będę odbierać dziecko ze szkoły to mogę po nią podejść.
Pani chyba nawet chciała rozładować napięcie bo zażartowała żeby się tak nie przejmować i że naprawdę wszystko jest w porządku i już nawet nieco przepraszającym tonem (że tak mnie wystraszyła) powiedziała, że ona tylko o tej karcie chciała mnie poinformować.
Podziękowałam najpiękniej jak w tym momencie potrafiłam, zapewniając że będę pamiętać o jej odbiorze.
Jeszcze chwilę po zakończonej rozmowie moje ciało było na najwyższym poziomie gotowości, żeby za chwilę całe to napięcie ze mnie spłynęło, wtedy to poczułam się jakbym była na jakimś haju, tak błogo jak rzadko kiedy!
Oddzwaniam do Dzidka, mówię mu, że nic się nie stało, że ktoś znalazł tą kartę, co to mówiłam mu już wcześniej tego ranka, że albo zgubiłam albo zostawiłam w domu. Wprawdzie obstawiałam, że jednak została w domu, no ale jak widać…
Tak czy inaczej karta znaleziona, a co najważniejsze z dzieckiem wszystko w porządku!
Tak sobie myślę, że po pierwsze kurcze blade muszę coś ze sobą zrobić, bo taka panika i ciągły niepokój to jednak coś nie halo…
A dwa jaka mentalność, ktoś znajduje kartę, oddaje do biura rzeczy znalezionych, szkoła do nas dzwoni, wysyła emaile o tym, że ktoś ją znalazł, oddał i bezpiecznie czeka na właściciela…
Nie wiem czy coś się w Polsce zmieniło przez te kilka lat, może moje podejście jest krzywdzące ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że będąc w Polsce tą kartę byśmy odzyskali…no ale może się mylę, jeśli tak to przepraszam wszystkich urażonych…