Chociaż bardziej odpowiednie byłoby pewnie napisanie coś w stylu „mądry Polak po szkodzie”. I niby nic takiego się nie stało, no bo teoretycznie co złego jest w tym, że człowiek chce przygotować „idealne” święta? Co z tego, że w związku z tym zajeżdża się totalnie. Przecież ciężko pójść po rozum do głowy, pomyśleć, pogadać samemu ze sobą, odpowiedzieć sobie na pytanie czy faktycznie wszystko musi być na tip top w momencie kiedy na dodatek ciągnie się dwie prace, próbuje ogarnąć dom i wszystko inne? Czy naprawdę te cholerne okna muszą błyszczeć? Czy kupne pierogi naprawdę są takie złe? Czy porządków w szafach i pokoju dziecka nie można zrobić w innym terminie? Czy naprawdę wytarcie kurzy i sprzątnięcie blatów nie wystarczy? Czy te superowe szafy jakie za grosze kupiliśmy musiały być kupione przed świętami? Czy to wszystko musiało się wydarzyć, żeby te święta były „idealne”, ba żeby mogły się w ogóle odbyć?
Czy przypadkiem nie jest tak, że ten czas jest idealny dlatego, że tworzymy piękną, pełną spokoju wzajemnej miłości i szacunku atmosferę? Dlatego, że spędzamy ten czas razem i po prostu go dla siebie mamy?
To są takie banały, że aż głupio o tym pisać. Ile to razy mówiłam komuś, że to nie o to w świętach chodzi, że do czystego domu wchodzi się fajnie przez cały rok. To dlaczego do cholery akurat na święta stajemy się takimi czyścioszkami, dlaczego akurat wtedy przypominamy sobie o wszystkich krewnych, z którymi w większości przypadków kontaktujemy się w najlepszym razie kilka razy do roku. Że co? Że na święta wszyscy, nie tylko zwierzęta zaczynamy przemawiać ludzkim głosem?!
Pod względem przygotowań, wysprzątanego mieszkania, przygotowanego jedzenia te święta były prawie idealne. Nie, nie ogarnęłam tego wszystkiego sama, w tym roku zapowiedziałam, że w związku z tym, że dwie prace itp albo On mi pomoże, albo nie będzie zrobione. Chyba dotarło, bo faktycznie w porównaniu z innymi okazjami pomoc była całkiem spora.
Wszystko fajnie, tyle tylko, że w samą Wigilię i chyba święta też byłam tak padnięta, że po wieczerzy prawie od razu padłam, w święta ok już było lepiej, ale lepiej wcale nie oznacza, że dobrze i tak jak być powinno. Ba, nawet teraz kilka dni po świętach ja dalej dochodzę do siebie.
Już kilka razy powiedziałam, że to ostatni raz, że nie chcę, żeby tak wyglądały święta, że człowiek się zajedzie, żeby było super, a później nie ma siły żeby się tym wszystkim cieszyć.
Pytanie tylko czy dotrzymam danego sobie słowa…szczerze mam wątpliwości, bo jakoś nie leży mi zestawienie świąt z jakże popularnym tutaj kateringiem. Brzmi to dla mnie ciągle zbyt obco i nie po domowemu… no nic na to nie poradzę!
Przeszło mi przez myśl, że drugi dzień świąt (którego tutaj notabene się nie obchodzi) to byłby fajny czas na spotkanie z przyjaciółmi, znajomymi. Po szybkiej kalkulacji stwierdziłam jednak, że siedzenie w domu jest na tyle kuszące, że pomysły o spotkaniach towarzyskich w tym dniu ulotniły się szybciej niż się pojawiły.
No a teraz dojdźmy do sedna sprawy, czy domownicy podchodzą do kwestii świąt tak samo jak Ty? Już tłumaczę o co chodzi…
Czy Twój partner, mąż, nastoletnie czy dorosłe dziecko, matka, ojciec, siostra brat mają do kwestii świąt takie same podejście czy mówiąc wprost mają na to wszystko wywalone? Albo lepiej sami nie kiwną palcem, ale wymagania mają…?!
To istotne, bo nie oszukujmy się nie robimy tego wszystkiego tylko dla siebie, robimy dla rodziny, dla dziecka (o tak, głównie dla dziecka) i co za tym idzie chyba jednak oczekujemy odrobiny podziwu, wdzięczności, zachwytu, czy po prostu dobrego słowa w związku z naszymi staraniami. Często jedyne co w takiej sytuacji słyszymy jest „to po co to robiłaś’, „trzeba było zrobić tylko to i to”, „robisz to dla siebie i dlatego, że chcesz” i inne podobne teksty, które jakby to powiedzieć nie wzbudzają w nas entuzjazmu.
Ja usłyszałam jedynie, że za dużo na siebie wzięłam no i że dwa ciasta dla nas to za dużo, jedno by wystarczyło. To naprawdę nieźle, wiem że mogło być dużo gorzej.
Przyznaję szczerze, jestem tak zmęczona, że z tego wyczerpania i bezsilności momentami łzy same lecą. Najgorsze jest to, że sama sobie to zafundowałam. Nie ma tu niczyjej winy.
Owszem, chłop, który nie sprzątnie po obiedzie bo bardziej zainteresowany oglądaniem telewizji jest no i go nie poprosiłaś o pomoc wkurza jak mało kto. Ty natomiast nie masz ochoty wysłuchiwać, że znowu czegoś chcesz, że znowu gonisz do roboty dlatego mimo zmęczenia wolisz zrobić sama to co jest do zrobienia. Do szewskiej pasji doprowadzają mnie teksty kierowane do dziecka, że na dzisiaj koniec zabawy bo tata zmęczony. Mam wtedy ochotę krzyczeć, zapytać czy naprawdę ten cholerny serial w telewizji i potrzeba odpoczynku są ważniejsze niż dziecko? Problem jednak polega na tym, że nie wiem co wkurza mnie bardziej, to że ktoś tak robi czy to, że ja nie potrafię… W końcu dziecko jest wybawione, zaopiekowane, a to że mogło być lepiej, więcej, bardziej efektywnie…mogło, ale było jak było, najlepiej jak w danej chwili być mogło.
Kwestia poświęcania czasu dziecku, jego temperamentu i tego jak to wygląda u nas to temat rzeka i niezły pomysł na kolejny wpis.
Przy tej okazji zapytam jeszcze co najbardziej zapamiętaliście z tego okresu? Same święta czy może bardziej to wszystko co zrobiliście żeby je przygotować. Fajnie, jeśli same przygotowania były czasem wspólnej pracy i zaangażowania, miłym czasem spędzonym razem, na przykład przy pieczeniu i zdobieniu pierników tak jak u nas. Ale czy oprócz tego pamiętacie reakcje swoich dzieci na prezenty znalezione pod choinką czy też radość ze spędzonego razem bez pośpiechu, spiny i nerwów czasu? Jeśli tak to jest to czas wygrany!
A jeśli dodatkowo znaleźliście czas dla siebie, na zrobienie tego, na co w codziennym biegu nie macie czasu, a co sprawia Wam przyjemność to już w ogóle jesteście zwycięzcami!
Życzę sobie i Wam aby każde kolejne świąteczne i nie tylko doświadczenia przybliżały Was do tej mądrości co w życiu jest naprawdę ważne 🙂