A dlaczego? No bo mieszkam w UK, bo mam pracę, oboje mamy pracę, zarabiamy i w ogóle jest cud miód. Bo mieszkając tutaj to już w ogóle nie mam prawa mieć żadnych problemów, a nawet jak są to nie wiem może ze względu na szerokość geograficzną łatwiej je rozwiązać! Tak tak, powtórzę raz jeszcze jest pięknie, jest super!
Tak to widzą inni, nie wszyscy oczywiście, ale spora część moich znajomych, kolegów, koleżanek czy nawet co niektórzy z rodzinnych kręgów.
Ja nie twierdzę, że cały czas jest do dupy, bo nie jest. Nie mówię też, że w pewnych kwestiach nie jest łatwiej. Owszem są większe perspektywy niż w Polsce, łatwiej ogarnąć wiele rzeczy, problemy nie muszą urastać do rangi tragedii życiowej bo spotykamy się z tu z większą chęcią pomocy czy też większym zrozumieniem.
Nie oznacza to jednak, że moje życie to niekończąca się sielanka. Często to co w Polsce wśród bliskich byłoby tylko chwilową niedogodnością tutaj okazuje się być problemem, którego rozwiązanie wymaga niezłej logistyki.
Bo widzisz to, że mieszkamy w UK nie uchroniło nas od takich problemów jak utrata pracy i konieczność jak najszybszego ogarnięcia nowej. Nie zahamowało również problemów z własną firmą prowadzoną od kilku lat. Nie zawsze też spotykamy się z takim zrozumieniem jakby się mogło wydawać, w końcu „Anglicy to tacy przyjaźni ludzie…”
No ale wracając do tych małych rzeczy, które w naszej sytuacji urastają do rangi wielkiej operacji logistycznej i to nie zawsze ze szczęśliwym zakończeniem.
My rodzice, obydwoje pracujący. W tym ja, która w grudniu ciągnę dwie prace, o całej reszcie nie wspomnę przecież sama/sam wiesz…
I tutaj na salony wkracza choroba (nie że poważna na szczęście). Choroba dziecka. Od jakiś dwóch miesięcy to jest to znika i znowu się pojawia. I o ile przy zwykłym przeziębieniu nie ma problemu (nawet w dobie covida) tak gorączka prawie 40 stopni, nieprzespane noce są już jednak problemem. I tak tydzień choroby, tydzień w szkole, dwa tygodnie choroby, tydzień w szkole i znowu spadek formy. Antybiotyk raz, potem drugi raz, wizyta prywatna u lekarza bo przecież dla GP taki stan rzeczy to normalka. I zalecenia…zostać w domu, wyleczyć dziecko, a nie tylko podleczyć! Tadam!
I co tatuś wolnego w pracy nie weźmie, urlopu brak! Owszem można nie pracować, ale nawet w tym cudownym kraju nie płacą za siedzenie w domu i „nic nie robienie”. A ja? No pewnie, że mogę zostać w domu, nie iść do pracy i już na początku pokazać, że chyba nie jestem najlepszą kandydatką na to stanowisko pracy skoro już w pierwszych tygodniach idę na zwolnienie i to w najgorętszym okresie przedświątecznym.
Owszem moje dziecko, jego zdrowie to mój priorytet, numer jeden i zawsze zrobię wszystko żeby mój Syn był zdrowy, zadowolony, szczęśliwy i co najważniejsze żeby zawsze czuł się kochany! Nie zmienia to jednak faktu, że są też takie przyziemne sprawy jak rachunki, które trzeba opłacić, obiady które trzeba mieć z czego ugotować, zakupy za które trzeba zapłacić zobowiązania, które należy opłacić.
I co? Jak masz wokół siebie bliskie osoby, swoją rodzinę to tak jakby nie ma problemu, a przynajmniej nie jest to problem, którego na szybko nie da się rozwiązać. A jak jesteście sami czy to tutaj czy w Polsce to już jednak zaczynasz rwać włosy z głowy.
Taka mała rzecz, coś normalnego, a sprawia, że znajdujesz się w sytuacji bez wyjścia. Albo inaczej, żadne wyjście nie jest dobre, wybierasz między mniejszym złem. My wybraliśmy! Na szczęście tym razem Syn czuł się na tyle „dobrze”, że zdecydowaliśmy puścić go do szkoły. I tak każdego dnia obserwujemy go uważniej niż zwykle (jeśli to w ogóle możliwe) i setki razy pytamy czy wszystko u niego w porządku i jak się czuje.
Dla matki taka patowa sytuacja to często poczucie totalnej porażki, świadomość, że gra zdrowiem własnego dziecka, że stawia pracę ponad zdrowie dziecka i tym podobne odczucia. Żadne z nich nie powinno się pojawić, bo wierzę, że każda matka zawsze chce jak najlepiej dla swojego dziecka, rzeczywistość jest jednak taka jak jest!
Szukamy rozwiązań, mamy świadomość, że będzie to związane z totalnym przeorganizowaniem naszego życia, z trudnymi decyzjami…
Tak czy inaczej jakieś działania musimy podjąć…jakiekolwiek by one nie były!
Sam(a) widzisz, ta idylla która ponoć jest naszym udziałem w rzeczywistości nie istnieje! Takich „małych” problemów mogłabym wymienić jeszcze wiele.
Idealne życie nie istnieje i byłoby fajnie jakby ludzie, którzy otaczają mnie czy Ciebie w końcu to zrozumieli!