Jeśli kiedyś wydawało mi się, że nie ogarniam…to chyba faktycznie tylko mi się wydawało.
Wizytę u fizjoterapeuty po stłuczce samochodowej przekładałam bodajże trzy razy, kolejne dwa razy odwoływali albo przekładali oni…
Aż w końcu nastał ten cudowny dzień, oto idę, potwierdzone że wizyta ma się odbyć. Ja mimo tego, że dziecko nie w szkole bo przeziębione postanowiłam…idę! Z Młodym umówiłam się, że jednak nie rezygnuję z wizyty i idziemy razem i że będzie grzecznie siedział i czekał. Ale że wiadomo z dziećmi się ot tak nie umawia, to trzeba im coś obiecać. No to obiecałam, że będzie sobie grał na telefonie i w ogóle będzie git.
No i jest ta magiczna godzina 12 (godzina wizyty), a ja jak to zwykle bywa błądzę sobie gdzieś po okolicach, gdzie jak to stwierdziła nawigacja jestem u celu. Myślę sobie, no przecież nie będę tak jeździć jak idiotka…zadzwonię i zapytam gdzie dokładnie to jest, jakiś numer domu czy coś. Pani bardzo grzeczna, mówi, że najpierw sprawdzi gdzie ja tą wizytę mam umówioną.
I w tym właśnie momencie zapaliła mi się czerwona lampka…ja całą sobą czułam że to niewinne „proszę poczekać zaraz sprawdzę gdzie pani jest umówiona” to tak naprawdę oznaka nadchodzącej katastrofy. No i mówi mi ta pani, że jestem umówiona w tym i tym miejscu, a ja na to do pani, że świetnie, cudownie wręcz bo jestem w ogóle w innym miejscu w miejscowości obok. No bo przecież do głowy mi nie przyszło, że wizytę mam umówioną w przychodni jaką mam pod nosem, dosłownie parę minut drogi od domu… Pani grzecznie stwierdziła, że ona da znać lekarzowi, że ja już w drodze jestem i że spokojnie… A że tłumiony śmiech pani aż kuł w uszy..no miała kobieta prawo. Oczywiście w drodze powrotnej, czytaj w drodze na fizjoterapię zadzwonił do mnie tym razem miły pan…terapeuta jak się okazało zapytać za ile będę no i że te 5 minut drogi jakie zostały mi do celu to jednak za długo, bo inni pacjenci, bo opóźnienia i takie tam historie. Tak więc kolejna próba rozpoczęcia mojej fizjoterapii za tydzień, ten sam dzień, ta sama godzina…może tym razem się uda…
Najgorsze jest to, że grudzień naprawdę będzie mega zajebiście ciężki… Dwie prace, dom, i nadchodzące święta to jednak dużo. Tak więc żeby to wszystko jednak jakoś ogarnąć to tak…wstępny plan działania na miesiąc grudzień rozpisany, pierniczki upieczone i przyozdobione, choinka ubrana…:)
Dziecko domagało się jak najszybszego ubrania choinki po tym jak wczuł się w typowo sklepowo świąteczne klimaty (w sensie ubrane choinki, piosenki i ozdoby świąteczne na regałach od połowy listopada). Stwierdziłam, a co mi tam, właściwie dlaczego nie?! Tutaj nikogo nie dziwi choinka ubrana miesiąc wcześniej, niezrozumiałe jest ubieranie jej na ostatnią chwilę. Tak więc na jakże chętnie zadawane pytanie „czy u ciebie czuć już święta” tym razem odpowiadam TAK, początek grudnia a ja już w świątecznym kieracie 😉