Miało być na dzień dobry, ale że wpis diabli wzięli to postaram się go odtworzyć tu i teraz.
Chodzi mianowicie o tęsknotę, o tyle dziwną, że za człowiekiem, którego ledwie znamy, a czujemy że to nasza bratnia dusza. Myślę, że każdy z nas tego doświadczył, a jeśli nie to wszystko przed Wami. Przygotujcie się na niezły emocjonalny roller coaster!
Tym człowiekiem może być każdy, sąsiad, listonosz, księgowa, pani z osiedlowego warzywniaka, lekarz czy ktokolwiek inny, po kim nawet się nie spodziewasz, że tak mocno zakorzeni się w Twojej głowie, sercu…
W moim wypadku jest to…ksiądz. Tak właśnie, ksiądz. I zanim zaczniesz mnie oceniać czy komentować to w jakikolwiek sposób przeczytaj ten wpis do końca.
W swoim prawie czterdziestoletnim życiu spotkałam dwóch księży, z którymi szczerze można było porozmawiać na każdy temat, którzy oprócz tego, że pięknie mówili o Bogu to jeszcze swoim życiem dawali świadectwo tego, że wiara to też, a może przede wszystkim bycie dobrym człowiekiem otwartym na problemy, troski ale i radości innych ludzi.
Jednego z tych księży spotkałam wiele lat temu jeszcze w czasach licealnych i mimo upływu lat ciepło go wspominam. Drugi natomiast pojawił się w moim życiu stosunkowo niedawno. I wniósł do niego więcej niż pewnie mógłby sobie wyobrazić. Pojawił się w moim życiu akurat w momencie, kiedy na nowo zaczęłam szukać „swojej drogi”. To człowiek, który pięknie mówi o Bogu, ale nie narzuca Ci jedynie słusznej drogi, który poświęca czas drugiemu człowiekowi i swoją zwyczajnością pokazuje, że wiara „jest dla ludzi”, że to coś z czym każdy sobie „poradzi” jeśli tylko chce pokonać pojawiające się po drodze wątpliwości. Nie wiem jak Ty, ale ja miałam i dalej mam ich mnóstwo… Problem polega na tym, że niewielu księży okazuje zrozumienie człowiekowi, który zaczyna błądzić. Dlatego tym bardziej docenia się kogoś, kto mimo tego, że żyjesz nie do końca zgodnie z przykazaniami wiary nie ocenia Cię, a pomaga znaleźć odpowiedzi i w rozmowie traktuje Cię jak równego sobie. I nie chodzi tutaj o głaskanie po głowie ale o duchowe czy też merytoryczne wsparcie.
Życzę każdemu, aby znalazł w swoim życiu kogoś tak mądrego i „ludzkiego” i żeby korzystał z tego dobrodziejstwa póki może, bo jak to w życiu bywa nic nie jest nam dane na stałe.
Ja mam nadzieję, że mimo pewnych nieoczekiwanych dla mnie zmian i jednak trochę ograniczonych możliwości będę jeszcze mogła czerpać z tej aury mądrości, dobroci i radości jaka tego człowieka otacza…
A dlaczego tęsknota? Dlatego, że tęsknie za tym jak bardzo mogłam się rozwinąć od strony duchowej gdybym nie ociągała się z poproszeniem o rozmowę… Popełniłam błąd, myśląc, że skoro los już postawił kogoś na mojej drodze to ten ktoś zostanie na dłużej…
Tak czy inaczej dalej szukam swojej drogi, próbuję tego co w tym rozwoju duchowym może mi pomóc…
Chyba żadne poszukiwania nie są złe, jeśli jest chociaż cień szansy, że zaprowadzą nas do celu… A i tak coraz częściej myślę, że różne drogi, a zaprowadzą nas do jednego miejca…
🙂